„1 marca 1976. 71 dzień rejsu. Sandwiche Południowe to kolejne miejsce w Antarktyce, do którego po raz pierwszy dotrze polska bandera. Nie będziemy tutaj lądować. Jest to górzysty, wulkaniczny, bezludny archipelag, stanowiący wschodnią część tak zwanego Łuku Scotia – części Antarktandów, ciągnących się pod wodą od Ameryki Płd. do Antarktydy.... morze jest znacznie głębsze, a podwodne góry wyższe niż Himalaje. Podstawa szczytów, wyglądających ponad wodę, znajduje się osiem i pół kilometra poniżej lustra wody Morza Scotia!”
I polska wyprawa antarktyczna – 1975/76
Tak opisuje swoje wrażenia w książce „Biało-czerwona u brzegów Antarktydy” uczestnik tej pierwszej, polskiej wyprawy na morza antarktyczne, dziennikarz i podróżnik – Ryszard Badowski. Głównym celem tej wyprawy w której uczestniczyły dwie jednostki: statek badawczy „Profesor Siedlecki” oraz trawler-przetwórnia „Tazar” było zbadanie możliwości połowu i przetworzenia kryla – skorupiaka posiadającego wyjątkowo dużo białka.
Po raz pierwszy główni mieszkańcy tych wysp - pingwiny – mogły zobaczyć łopoczącą na wietrze polską flagę. Ale nie po raz pierwszy marynarze polskiego pochodzenia zawitali w te odległe i tak niegościnne strony. Polska wyprawa podążała szlakiem wypraw Cooka i Bellingshasena. Ten pierwszy odkrył w 1775 roku południową część archipelagu. Nie przeprowadzając badań i przerażony ponurem widokiem nie zdawał sobie sprawy, że jest to skupisko wysp i sadząc, że jest to część legendarnego lądu Terra Incognita nadał jej nazwę Ziemi Sandwicha. Po tej wyprawie pozostał polski ślad w postaci nazwy Zatoki Forstera, która po dokładnych badaniach okazała się cieśniną i zmieniła nazwę na Przejście Forstera.
Cp Rumunia 2010 rok
Mija prawie 40 lat a na burzliwych wodach Morza Scotia okalającego archipelag pojawia się rosyjska wyprawa polarna pod dowództwem F. Bellingshausena. Trasę tej wyprawy możemy prześledzić na całości wydanej przez pocztę Rumunii. Przebieg wyprawy opisaliśmy w osobnym artykule zamieszczonym w „Filateliście” nr 6/2012. Teraz interesuje nas pobyt wyprawy w rejonie archipelagu Płd. Sandwich.
Po zakończeniu prac kartograficznych w rejonie Płd. Georgii statki wyprawy „Wostok” oraz „Mirny” w dniu 17 grudnia 1819 roku obrały kurs w stronę odkrytej przez Cooka Ziemi Sandwich. Płynąć nieprzerwanie w kierunku płd.-zach. wyprawa napotykała na swoim kursie wyjątkowo duże góry lodowe. Gdyby nie bystrość umysłu porucznika Leskowa ze statku „Wostok” mogło dojść do rozbicia statku o górę lodową. Nic więc dziwnego, że pierwszej napotkanej na kursie nieznanej wyspie nadano nazwę Wyspy Leskowa.
Trasa wyprawy F. Bellingshausena w rejonie archipelagu Sandwich Południowy (mapka pochodzi z książki J. Machowskiego - „Zdobywcy Białego Lądu”, W-wa 1959 s. 44)
Po sporządzeniu mapy nowo odkrytej wyspy wyprawa popłynęła dalej poszukując ziemie odkryte przez Cooka. Tymczasem jednak natknęła się na następną wyspę. Wyspa zrobiła na podróżnikach piorunujące wrażenie. Była wyjątkowo niedostępna i skalista. Pomimo niewielkich rozmiarów: długość 7 km, szerokość – 4,8 km posiada w swoim centrum wulkan wznoszący się na wysokość 1005 m – Mount Hodson. Wyspę tę nazwano nazwiskiem porucznika Torsona, który pierwszy ją dostrzegł. Jednakże na próżno szukać tej wyspy na mapach świata pod tą nazwą. Porucznik Torson w przyszłości był uczestnikiem powstania dekabrystów w 1825 roku. Represje po stłumieniu powstania spowodowały także zmianę nazwy na Wyspę Wysoką i od tej pory pod taką nazwą wyspa ta figuruje w atlasach. Ręka cara, jak widać, była naprawdę długa.
Tymczasem statki wyprawy zmieniły kurs na północny kierując się ku widniejącym na horyzoncie czarnym chmurom. W dniu 26 grudnia przed dziobami statków pojawiła się trzecia z kolei wyspa. Była prawie całkowicie wolna od lodu a na jej krańcu dymił wulkan.
Tak wygląda wyspa do której dopłynęła wyprawa F. Bellingshausena
Wyspa Zawadowskiego – widok z lotu ptaka
Trzecia z odkrytych wysp została nazwana imieniem Zawadowskiego, oficera ze statku „Wostok” pełniącego funkcję zastępcy kapitana. Tym razem kapitan postanowił wysłać kilku marynarzy w celu poszukania źródeł słodkiej wody. Celem tego rekonesansu nie było schodzenie na ląd, jednakże po zbliżeniu do lądu jeden z oficerów, Nowosilski zaproponował wyprawę na ląd i podjęcie próby wspięcia się na brzeg krateru.
Nie była to łatwa wyprawa. Gdy żeglarze stanęli na lądzie, drogę zagrodził im nieprzeliczalny tłum gospodarzy – pingwinów. Na tej wyspie znajduje się bowiem największa na świecie kolonia tych ptaków – licząca ok 2 milionów sztuk kolonia pingwinów maskowych. Aby dotrzeć do krateru podróżnicy musieli przedzierać się przez pokłady pyłu wulkanicznego wymieszanego z guanem pingwinim. Zapach był na pewno porażający. Nic więc dziwnego, że wznoszący się na wysokość 550 m wulkan otrzymał nazwę Mount Asphyxia – wyraz ten w terminologii medycznej oznacza duszenie się, niedotlenienie. Wulkaniczne wyziewy spowodowały m. in podjęcie decyzji o jak najszybszym powrocie na statek. Odpływając z wyspy marynarze zabrali z sobą próbki lawy oraz kilka pingwinów.
J. Machowski w swojej książce poświęconej antarktycznym odkrywcom cytuje wypowiedź uczestnika wyprawy, marynarza Jegora Kisielewa, samouka, który w swoim dzienniku tak opisał te wydarzenie:
„26 grudnia znaleźliśmy trzy wyspy, nowe, przez żeglarzy – prócz naszych – nie okryte. Na jednej wyspie plonie ziemia, dym wali, jakby chmury płonęły. Na tej wyspie jest mnóstwo różnych ptaków, szczególnie „pieńdwinów” z żółtymi czubami, chodzą jak ludzie i krzyczą ga-ga-ru, skrzydła mają małe i nie latają.”
Leżące w niedużej odległości wyspy Leskowa, Torsona-Wysoka oraz Zawadowskiego otrzymały wspólną nazwę Archipelagu de Traverse na cześć ówczesnego rosyjskiego ministra marynarki. Po dokładnym określeniu położenia wysp wyprawa opuściła północny kres archipelagu i pożeglowała na południe nadal poszukując Ziemi Sandwicha
Argentyna, Mi 3451, 2012 rok
Na znaczku wydanym przez pocztę Argentyny widzimy mapę całego archipelagu Sandiwch Płd. wraz z położonym na północy archipelagiem wysp de Traversa. Formalnie pieczę nad archipelagiem wraz z Georgią Płd. sprawuje Wielka Brytania. Pomimo to swoje roszczenia terytorialne do tych wysp zgłasza także Argentyna. Znajduje to swoje odbicie także w filatelistyce oraz w nazewnictwie geograficznym. Mount Ashyxia – wulkan znajdujący się na wyspie Zawadowskiego w Argentynie znany jest pod nazwą Mount Curry – od nazwiska argentyńskiego żeglarza poległego w bitwie morskiej w 1826 roku.
Tymczasem wyprawa rosyjska prowadziła dalsze badania, płynąc dalej na południe minęła odkryte przez Cooka wyspy Bristol i Montauge oraz Płd. Thule, stwierdzając jednoznacznie, że odkryta przez Cooka „Ziemia Sandwicha” to w rzeczywistości szereg wysp wulkanicznego pochodzenia składających się na archipelag znany od tej pory jako Sandwich Południowy.
ZSRR, Mi 1513-14, 1950 rok
Osiągnięcia naukowe tej wyprawy były olbrzymie. Niestety, ze względów zarówno politycznych, jak i bariery językowej, przez długie lata, wyniki tej wyprawy były praktycznie nie znane. Jedynie w ojczyźnie pamięć o wyprawie była kultywowana, potwierdzeniem tego jest chociażby powyższa seria wydana w 130 rocznicę zakończenia wyprawy.
Pewnie w tym momencie zniecierpliwiony czytelnik zadaje sobie pytanie – no, dobrze, ale gdzie ci Polacy i ślady ich pobytu oraz działalności na tych zagubionych na oceanie wyspach?
Prof. Stanisław Rakus-Suszczewski, człowiek którego można nazwać „ojcem chrzestnym” polskich wypraw antarktycznych, inicjator budowy stacji im. Henryka Arctowskiego i niestrudzony propagator tematyki polarnej w artykule zatytułowanym: „Wyspy subantarktyczne i ślady polskiej obecności” zamieszczonym w czasopiśmie PAN „Nauka” nr 4/2007 pisze tak:
„Bellingshausen na początku opisuje swojej wyprawy podaje personalny skład załóg obu statków i osoby polecające jej uczestników. O kapitanie-lejtnancie statku „Vostok” Ivanie Zawadowskim pisze „służył ze mną siedem lat na Morzu Czarnym na fregatach »Minerva« i »Flora«, ja znałem zalety tego oficera”.
To właśnie nazwisko Zawadowskiego nosi odkryta jako trzecia z kolei wyspa. O pobycie w rejonie wysp Bellingshausen relacjonuje: „Rankiem przed nami na północy wisiały gęste czarne chmury, które jakby nie zmieniały swego położenia; co było powodem wniosku, że w sąsiedztwie powinien być brzeg i my poszliśmy na północ w stronę chmur. I rzeczywiście niedługo później zobaczyliśmy wyspę, a po zbliżeniu, na jej południowo-zachodniej stronie krater z którego bez przerwy unosiły się gęste śmierdzące opary”. I dalej „ja nazwałem wyspę na cześć pierwszego po mnie na statku »Vostok« kapitana-lejtnanta Wyspą Zawadowskiego. Opływając wyspę w bliskiej odległości, na jej skałach widzieliśmy trochę śniegu, na płaskim terenie, i od strony, gdzie był krater śniegu, w ogóle nie było. Z tej pewnie przyczyny pingwiny wybrały to miejsce dla rozrodu i od podstawy do połowy góry było ich pełno”. Pod datą 24 grudnia 1819 roku pisze: „w odległości półtorej mili stanęliśmy w dryfie i spuścili szalupę, na której popłynęli na brzeg kapitan-lejtnant Zawadowskij, astronom Simonow i lejtnant Dymidow”.
Falklandy, Mi 125, 1984 rok
Prof. Rakusa-Suszczewski prowadząc kwerendę genealogiczną odkrył iż kapitan Zawadowski pochodził z polskiego szlacheckiego rodu pieczętującego się herbem Rawicz, osiadłym na terenie guberni Wołyńskiej. Jednym z członków tego rodu był uczestnik wyprawy pod dowództwem F. Bellingshausena – Rosjanina urodzonego na terenie dzisiejszej Estonii z pochodzenia Niemca – Ivan Jakowlewicza Zawadowskij, żyjący w latach 1785-1833 obywatel rosyjski, pochodzący z polskiej rodziny szlacheckiej osiadłej na terenie dzisiejszej Ukrainy. Po powrocie z wyprawy został dowódcą floty dunajskiej i dosłużył się stopnia kontradmirała. W ten oto sposób mamy drugi polski ślad na mapie Antarktyki – wyspa Zawadowskiego w archipelagu wysp Sandwich Południowy.
South Georgia, Mi 199, 1992 rok
Pomimo iż formalną pieczę nad tymi wyspami sprawuje królowa brytyjska, jak możemy to zobaczyć na znaczku wydanym przez brytyjską administrację wysp Płd. Georgii i Sandwich Płd. to jednak i w tym przypadku możemy powiedzieć że „Nasi tu byli” - jako pierwsi.
Bardzo rzadko odwiedzają ten wyjątkowo, nawet jak na standardy antarktyczne, sztormowy rejon świata, statki a co za tym idzie także i ludzie.
Rep. Płd. Afryki – 1989
Tym bardziej więc cenne są takie pamiątki filatelistyczne, jak widniejąca powyżej całość na której widzimy stempel poświadczający pobyt statku w rejonie wyspy Zawodowskiego. Nie jest to gościnny dla ludzi świat. Świat wysp wulkanicznych, nieustannie zasnutych chmurami oraz pyłem. Tutaj rzadko morze bywa spokojne i rzadko widać słońce. Opisy pozostawione przez tych, którzy dotarli w te rejony przypominają opis przedsionka piekła. A jednak i tutaj tętni życie. W cieniu wulkanów żyją od tysięcy lat pingwiny.
A jednak i w tym, wydawać by się mogło, zapomnianym przez Boga i ludzi rejonie, Polacy pozostawili swój ślad. Także i tutaj wśród wulkanów i huku fal powiewała polska flaga. To jednak nie jest ostatni, mało znany, polski ślad na wyspach antarktycznych. W następnym odcinku przeniesiemy się wyspę z sąsiedniego archipelagu. Tam też odkryjemy ciekawy i bardzo współczesny polski ślad. Na razie żegnamy się z wyspami na których „płonie ziemia i dym wali”.
FDC Falklandy, Mi 125-128, 1984 rok