Minęło, zaledwie kilka miesięcy od wypłynięcia na południe ekspedycji Dumonta d`Urvillea oto w połowie sierpnia 1840 roku do portu w Hobart na Tasmanii zawijają statki angielskie ekspedycji antarktycznej pod dowództwem sir Jamesa C. Rossa. To całkiem inna ekspedycja i całkiem inny dowódca.

 

Kimże był ten człowiek, którego nazwisko od tej pory na firnamencie polarnych badaczy będzie jedna z najjaśniejszych gwiazd? 
James C. Ross urodził się 15 kwietnia 1800 roku, był z pochodzenia Szkotem. Poszedł w ślady swojego wuja admirała sir Johna Rossa i już w wieku 12 lat wstąpił do marynarki wojennej. W 1818 roku wraz z wujem udał się na swoja pierwszą wyprawę polarną. Ekspedycja udała się do Arktyki, aby odkryć przejście północno-zachodnie. W następnych latach ponownie bierze udział w następnych wyprawach arktycznych w r. 1819 i 1827 tym razem pod dowództwem sir Williama Parry. Pod dowództwa wuja trafia pod dowództwo wuja biorąc w latach 1829-1833 udział w kolejnych wyprawach. W sumie odbył aż osiem wypraw arktycznych!
Także i sir John Ross został uwieczniony na znaczku wydanym przez pocztę Grenlandii w 2010 r. wraz z znaczkiem poświęconym eskimoskiemu przewodnikowi wypraw.

 

W czasie tej podróży dokonał jednego z swoich największych odkryć. Otóż w dniu 1 czerwca 1831 r. zlokalizował położenie północnego bieguna magnetycznego na półwyspie Boothia w północnej Kanadzie. W uznaniu zasług w 1834 roku został awansowany do stopnia kapitana. W następnych latach uczestniczył także w wyprawie ratunkowej w zatoce Baffina oraz poświęcił się dalszym badaniom związanym z ziemskim polem magnetycznym. Był, to, więc jeden z najbardziej doświadczonych żeglarzy- polarników, a także i jego odkrycia na polu naukowym były nietuzinkowe.

 

Ten, nieco pompatyczny portret pokazuje nam mężczyznę będącego u szczytu swojej kariery. I, to właśnie jemu powierzone dowództwo nad angielską wyprawa antarktyczną. Anglicy zaniepokojeni faktem wysłania przez Francję własnej wyprawy na tereny, które uważali za swoją domenę postanowili także wysłać tam dobrze przygotowaną wyprawę. 30 września 1839 roku ekspedycja wypływa z Anglii. W jej skład wchodzą dwa byłe stawiacze min marynarki wojennej o pojemności 370 i 340 ton. „Erebus” i „Terror” takie nazwy noszą te statki. Oba były mocno zbudowane i posiadały miedziany pancerz. Ich wyposażenie oraz pomieszczenia dla załogi były, tym razem, starannie obmyślane. J. Ross dowodził „Erebusem” natomiast „Terrorem” dowodził kapitan F.R.M. Crozier. Co ciekawe, o celu wyprawy poza dowódcą nikt nie wiedział. Po drodze prowadzone są prace naukowe z zakresu nauk przyrodniczych, a przede wszystkim zajęto się badaniami magnetyzmu Ziemi. W Hobart Ross dowiedział się o wyprawie d`Urville`a a także o amerykańskiej wyprawie Wilkesa. W związku z tym musiał zmienić swoje plany, miał bowiem zamiar płynąć wzdłuż południka 150 stopni, ale tak popłynęli zarówno d`Urville jak i Wilkes. Zmienia więc plany i płynie na południe wzdłuż południka 170 stopni, co jak się okazało, było bardzo trafnym posunięciem.

 

Ojczyzna wielkiego żeglarza uczciła jego pamięć wydając ten właśnie walor. Tymczasem Ross dopływa 17 listopada 1840 roku do wyspy Enderby i tutaj urządza obserwatorium, które trwają aż do 12 grudnia. Tego to dnia powiadamia załogi swoich statków o planach dalszej podróży na południe.
Od tej chwili datuje się nowy okres badań antarktycznych. Po raz pierwszy statki wpływające na wody antarktyczne są przystosowane do walki z lodem. Pojemność statków pozwoliła na zabranie żywności na trzy lata, posiadano także wystarczającą ilość paliwa. I co najważniejsze, dowódcą był człowiek o największym w tamtych czasach doświadczeniu polarnym. Wyprawa miała więc wszystkie atuty aby jej zakończenie było związane z sukcesem.
Nic więc dziwnego że na tej całości wydanej w 1993 r. przez pocztę terytorium noszącego właśnie nazwisko Ross, a poświęconej badaczom Antarktydy właśnie on znajduje się w centralnym miejscu.

 

1 stycznia 1841 roku oba statki przekraczają krąg polarny. Ale już w południe stają przed polem lodowym pełnym spiętrzonej kry. Wydaje się że właśnie tutaj na 66 stopniu szerokości południowej nastąpi kres podróży. Jednakże doświadczony kapitan nie poddaje się, widzi w oddali rynny wodne. 4 stycznia wydaje rozkaz do podjęcia szturmu. Wiatr sprzyja, statki są dobrze przygotowane. A więc – naprzód!!! Pierwszy szturmuje kry „Erebus” w ślad za nim jak cień podąża „Terror”. Tym razem atak jest skuteczny – 9 stycznia oba statki wpływają na otwarte morze. Wyprawa podąża w kierunku południowego bieguna magnetycznego.

 

Tutaj, ponownie na walorze wydanym przez pocztę Dependencji Rossa widzimy flagowy statek wyprawy „Erebus”. Szturmujący pole lodowe. Po niedługim czasie rozlega się głos oficera wachtowego Wodda: „Ląd wyraźnie przed nami”.
Tak, przed nimi ląd Antarktydy, nieprzyjazny, pokryty lodowcami oraz piętrzącymi się wprost z wody górami. Nie ma szans na lądowanie. Rozpoczyna się opisywanie i nadawanie nazw nowo okrytemu lądowi. Skała, najbardziej wysunięta na północ otrzymuje nazwę przylądka Adare.

 

Tak właśnie wygląd miejsce do którego dotarła wyprawa Rossa – przylądek Adare. Góry widoczne za przylądkiem otrzymały nazwę gór Admiralicji. Przybysze podejmują próbę lądowania. Niestety, okazuje się to niemożliwe. Płynąc wzdłuż wybrzeża docierają do małej wyspy, którą nazwano wyspą Possession. Jest ona jednak całkowicie zajęta przez kolonię pingwinów. Pomimo to udaje się na niej lądować. Przybysze, nie zważając na protesty pingwinów uroczyście obejmują ten ląd we władanie Anglii. Ląd ten otrzymuje imię młodej królowej i od tej pory nosi nazwę Południowej Ziemi Wiktorii.

 

Tak wygląda mapa terenów do których dotarła wyprawa J. Rossa. Jednakże chwila spokoju dobiega końca, rozpoczyna się typowa dla tych regionów burza, dopiero 19 stycznia statki wyruszają w dalsza drogę. 22 stycznia statki przekraczają 74 stopień szerokości południowej, tak więc rekord Weddella zostaje pobity. Nadal przed nimi jest otwarte morze. Góry widoczne na wybrzeżu staja się coraz potężniejsze, 27 stycznia odkrywają nową wyspę, która otrzyma nazwę wyspy Franklina, jest to nazwisko gubernatora Tasmanii. Ross wraz z kilkoma ludźmi z załogi ląduje na tej nagiej wyspie. Nie znajdują na niej ani śladu roślinności. Następny dzień 28 stycznia 1841 jest punktem kulminacyjnym wyprawy. Oto przed oszołomioną załogą ukazuje się widok który jest w tej krainie śniegu tak niezwykły, że wydaje się jakimś sennym omamem. Oto, to, co wydawało się do tej pory chmurą śniegową, okazuje się obłokiem dymnym, w którym widoczne są płomienie. Antarktyczna wyprawa natrafiła na moment erupcji potężnego wulkanu. Uczestnicy wyprawy przechodzą do historii; są pierwszymi ludźmi, którzy ujrzeli ten wulkan pomiędzy wiecznymi lodami.
Ross nazywa olbrzymi wulkan wznoszący się na wysokość 4055 m – Erebus, a znajdujący się obok wygasły krater otrzymuje nazwę – Terror, ma on wysokość 3277. Najdalej na wschód wysunięty przylądek otrzymuje nazwę na cześć kapitana „terroru” i będzie nosić nazwę Przylądka Crozier, a najbardziej na zachód wysunięty przylądek otrzyma nazwisko pierwszego oficera na „Erebusie” - Birda. Wyspa leżąca u podnóża krateru, otrzyma w przyszłości nazwę swego odkrywcy – Rossa.

 

Tak wygląda ten potężny wulkan, nadal jest on czynny. Odkrycie to zostało uczczone także wydaniem odpowiedniego waloru przez pocztę TAAF w roku 1976.

  Tego dnia statki znalazły się na 77 stopniu szerokości południowej. Do tej pory nikt nie dopłynął tak daleko na południe. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek. Oddajmy więc głos dla kapitana Rossa:
„... zauważyliśmy białą linię, ciągnącą się nisko od najbardziej wschodniego punktu w kierunku wschodnim, tak daleko, jak można było sięgnąć wzrokiem. Ta linia wyglądała bardzo dziwnie, wznosiła się wolno i okazała się przy zbliżeniu prostopadłą ścianą lodową wysokości 50 do 60 metrów. Była ona z wierzchu zupełnie gładka i opadała ku morzu bez szczelin i występów. Pozostało zagadką, co znajduje się za tą ścianą, gdyż przewyższała ona znacznie nasze maszty.”

 

Oto, co zobaczyli uczestnicy wyprawy i jak zapamiętali ten widok. Tego dnia odkryli najpotężniejszy lodowiec szelfowy, zwany od tej pory Barierą Lodową Rossa. Statki płynęły wzdłuż bariery docierając 2 lutego aż do 78 stopnia południowej szerokości. Odkrył i zbadał wielką zatokę która otrzymała nazwę McMurdo. Ross miał zamiar zimować w pobliżu bariery, niestety nie udało mu się znaleźć dogodnego miejsca. Coraz trudniejsze warunki żeglugi zmusiły do odwrotu.

 

Na tym FDC wydanym przez pocztę TAAF w 1976 roku oprócz znaczka z podobizna kapitana mamy także mapkę pokazującą Morze Rossa wraz z pokrywającym go lodowcem szelfowym noszącym nazwę bariery lodowej Rossa, a także wyspą Rossa. Ross nie zniechęcił się i następnym roku powtórzył wyprawę na morze nieznane od tej pory pod jego nazwiskiem. Niestety, zbliżył się do bariery za późno i musiał zawrócić. Udało się dotrzeć tylko o 11 kilometrów dalej na południe niż rok wcześniej. Wielka wyprawa Rossa zakończyła się definitywnie 3 września 1843 roku wypadem na Morze Weddella. Trwała ona w sumie cztery lata i pięć miesięcy. 
Po powrocie kapitan Ross w uznaniu zasług otrzymał tytuł szlachecki. W roku 1847 opublikował dzienniki swojej wyprawy. Brał udział w jeszcze jednej wyprawie, tym razem ratunkowej w 1848 roku. Udał się na poszukiwanie Johna Franklina, gubernatora Tasmanii, który na statkach „Erebus” i „Terror” , statkach które tak dobrze spisały się podczas wyprawy, udał się na poszukiwanie przejścia północno-zachodniego. Niestety, nie udało się uratować wyprawy. Zarówno dowódca jak i cała 133 osobowa załoga zginęła zdruzgotana przez lody koły wyspy Williama w kanadyjskiej Arktyce. Sir James Clarke Ross zmarł w 1862 roku, będąc w randze kontradmirała.

 

Epopeja kapitana Rossa i ego zalogi na statkach „Erebus” i „Terror” zamyka pewna epokę badań antarktycznych. Począwszy od wyprawy Bellinghausena a skończywszy właśnie na wyprawie Rossa były to wyprawy w nieznane, ciągle w poszukiwaniu bajecznego Lądu Południowego. Teraz ten ląd stał się już realny. Okazał się olbrzymim, nieznanym kontynentem na którym nie ma spodziewanych bogactw. Nie już tajemnicą, przyciągająca jak magnes. Dzięki odkryciom Rossa wiadomo już ze nie jest to mała wyspa, oto na odkrycie czeka teraz nieznany, zimny i okrutny kontynent. Ale to już zadanie dla następnego pokolenia badaczy.
Współcześni badacze podróżują zaś na statku noszącym imię wielkiego odkrywcy J. Rossa.

 

Stulecia mkną, na statkach nie łopoczą już żagle. Technika pomaga ludziom w penetracji najbardziej niebezpiecznych zakątków Białego Lądu, tylko gospodarze kontynentu – pingwiny pozostają niezmiennie takie same.