Plemiona filatelistów

Istniały kiedyś rzesze filatelistów szkolnych. Prawie każde dziecko prowadziło klaser, wymieniało znaczki na naklejki, sreberka lub magnesy, a ostatecznie z tego wyrastało. Takie gromadzenie polegało głównie na odklejaniu znaczków z rodzinnej korespondencji, więc skończyło się wraz z nastaniem poczty elektronicznej.

Amatorskie zbieranie ostudziły też zmiany gospodarcze. ?W 1989 r. złotówka stała się przeliczalna i wtedy bardzo wiele osób zrezygnowało, bo przedmioty potaniały, m.in. złoto, dolar i znaczki, szczególnie te zagraniczne? ? mówi Gałecki.

Wciąż istnieje wąska grupa osób, które traktują filatelistykę jak inwestycję. ?Są nieliczni spryciarze, którzy na znaczkach zarabiają, ale muszą wyłożyć pieniądze, wiedzieć, kiedy kupić i kiedy sprzedać. Laików nie namawiam do inwestowania w znaczki? ? dodaje filatelista.

Każda seria zmienia wartość w czasie. Przypomina to trochę giełdę papierów wartościowych z ogromną liczbą spółek. Czy istnieje coś w rodzaju WIG-u 20, ogólnego wskaźnika? Oficjalnie nie, ale można porównać ogólne wartości w katalogach. W ostatnich latach rosną, przy czym powoli, na poziomie inflacji.

Najpopularniejsza grupa to kolekcjoner, który zbiera wszystko. Modelową kolekcję rozpoczyna od ?jedynki?, czyli pierwszego polskiego znaczka z 1860 roku, a potem zbiera całą resztę i dzieli je według krajów i chronologii.

?Ale ja lubię to, że w znaczkach chodzi o pewne śledztwo? ? mówi Gałecki. Kolekcjonerzy wyspecjalizowani gromadzą np. wyłącznie znaczki z wojny bolszewickiej. Na podstawie numeru poczty polowej wskazują, z którego dywizjonu nadano list. A po dacie i znajomości ruchów wojsk ustalają, z której bitwy nadano znaczek. ?Trzeba to lubić. Czasem kilka dni ustalam historię znaczka, ale dzięki mogę wyjaśnić kupującym jego historię? ? dodaje Gałecki.